poniedziałek, 30 września 2013

Księdzem byc .....

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta



Szanowne Komentatorki i Komentatorzy !!.
Spróbujcie wyobrazić sobie mężczyźni siebie w roli księdza a panie o wyobraźcie sobie siebie w roli siostry lub matki księdza. Czy uważacie jest to dobra życiowa „fucha” ?.
Panowie jakby to mogło być: raniutko ok. 5.oo – start. Mycie, golenie, śniadanko i na 6.oo msza. Przebrać się, jakaś kawa i przygotowanie do drugiej mszy a przy każdej z nich ten sam rytuał, te same słowa i najczęściej te same osoby siedzące w pierwszych ławkach w wieku pobalzakowskim. Zmartwienia od rana np. czy kościelny nie zabaniaczył i kościół w ogóle otwarty, co będzie na śniadanie w wykonaniu gospodyni wyglądająca najczęściej jak z filmów grozy a uśmiech winien być na okrągło przyklejony do twarzy. Codzienne obcałowywanie łapek przez wiernych parafianek i wysłuchiwanie tych samych przez lata komplementów. Milknące rozmowy na widok kroczącego księdza-dobrodzieja, pijaczka łapiącego się mocniej płota, kłaniające się nisko: Niech będzie ........... i wszędzie fałszywa adoracja i przyklejone uśmiechy.
Miałem kolegę w którego górnośląskiej rodzinie był ksiądz. Opowiadał, że już po kilku latach po święceniach przestał przyjeżdżać na święta i inne uroczystości rodzinne z czego wydaje się wszystkie strony były zadowolone. Z chwilą przyjazdu kapłana, nawet jeżeli to był syn czy brat to ani porządnie popić, ani zakląć ani dać komuś w pysk – nie wypada w obecności osoby duchownej.
A propos – było tak czasami w śląskich rodzinach gdzie był „nadmiar chłopców” to jeden szedł na księdza i wcale nie jestem pewien czy znali powiedzenie „Kto ma księdza w rodzie tego bieda nie ubodzie”. Raz jedyny i mnie się zdarzyło, że moja Ciotka powiedziała pod moim adresem coś takiego: Pietrzik, poszołbyś na faroża bo poradzisz piyknie godać !.
Oczywiście każdy ksiądz powinien czuć tzw. powołanie czyli być wewnętrznie przekonany o słuszności wybranej drogi ale każdy ksiądz jest ulepiony z tej samej gliny co inni mężczyźni. Jest nieporozumieniem kiedy osoba duchowna mówi np. o wyższości prawa naturalnego na ustawowym samemu tego prawa nie przestrzegając. „Idźcie i rozmnażajcie się” to słowa naszego Idola. Aby było śmieszniej to celibat został wprowadzony w XII w. i to nie jako idea życia w czystości i poświęceniu się Bogu ale z pazerności o dobra materialne aby one nie przechodziły na współmałżonkę i wspólne dzieci a pozostawały własnością kościoła.
Czy w tej sytuacji można się dziwić nieprzestrzeganiu celibatu oraz większej ilości pedofilii i homoseksualizmu od przeciętnej ?.
Dla wielu księży stan duchowny był jedyną możliwością wyrwania się z zaściankowego środowiska i swoistego awansu społecznego. Niewielu jest księży pochodzących z dużych aglomeracji bo większość naszych dzisiejszych hierarchów pochodzi z miejscowości o których mało kto słyszał: Stara Wieś, Raba Wyżna, Radziechowach, Mizerna, Modlnica, Bobrówka, Jadowniki Mokre, Piski, Szukiszki, Żurawica, Wierzchowiska co stanowi ok. ¾ ogólnej ilości hierarchów z pierwszych stron gazet. Olkusz, Legionowo, Inowrocław ale także Warszawa, Bielsk Podlaski czy Katowice uzupełniają skład dzisiejszych znanych księży.
Powołanie czy sposób na życie ?.
Powyższy przekrój odpowiada na moje wątpliwości. Czasami słuchając niektórych duchownych mam zastrzeżenia do ich logiki myślenia np. gorący klimat i pedofilia ?? /to wysyłać do cholery do Laponii !!/, odpowiedzi kanclerza Kurii Warszawsko-Praskiej na konferencji prasowej nie wspominając o takich „tuzach” jak Ojciec Dyrektor czy ks. Natanek czy niby od seksu prof. ks. Oko.......... Skąd się bierze intelektualna mizerka skoro obok byli lub są pokazani na zdjęciach także i tacy duchowni o których ogólnie mówi się z szacunkiem ?.

Przyznaję, że dla mnie życie w sutannie było by niemożliwe i właściwie nie rozumiem ani kobiet ani mężczyzn którzy postanawiają oddać się stanowi duchownemu. To zaprzecza prawu naturalnemu, logice i powoduje sytuacje jakie mamy dziś.
Z drugiej strony odnoszę wrażanie, że trwa nagonka na księży np. Wszyscy fascynowali się dlaczego nie został zdymisjonowany proboszcz po skazaniu wyrokiem sądowym w marcu br. ale jakoś wszystkim uciekło, że ci wielce dociekliwi „dziennikarze” tvn24 także po wyroku nie zabrali głosu a także dopiero po kilku miesiącach. Ich jednak o to nikt nie zapytał a ja się mogę domyslić, że decyzja o wyciągnięciu tego tematu została podjęta przez dyrektorów tvn.




sobota, 28 września 2013

Uprzejmie donoszę 50

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta



Uprzejmie donoszę, że byliśmy świadkami po raz pierwszy w historii kościoła katolickiego, który zorganizował konferencję prasową na temat pedofilii w swoich szeregach. Nie mam zamiaru oceniać zawartości merytorycznej konferencji prasowej ale odnotować trzeba, że TVN24 wysłał najwięcej swoich zagończyków w tym najbardziej chamskiego Krzysztofa Skórzyńskiego. Akcja tychże „dziennikarzy” miała moim zdaniem cechy nagonki. Strona kościelna nieporadna i ble-ble-ble........ oprócz inteligentnego i rzeczowego ks. bp Wojciecha Polaka.
Uwaga dla tych którzy potępiają kanclerza Kurii Warszawskiej-Praskiej – to był jedyny duchowny który nie miał możliwości interpretacyjnych i przybył z jasno określonymi wytycznymi.
Mam niejasne przeczucie, że polski kościół katolicki czuje na plecach oddech papieża Franciszka ?!.

Uprzejmie donoszę, że oglądałem spektakl pt. Obrady sejmu RP w sprawie zaostrzenia ustawy aborcyjnej. Spektakl chamusiów, niekompetencji, skrajnych opinii a nade wszystko walki politycznej przy braku jakiegokolwiek wysłuchania strony przeciwnej.
Nie mam zamiaru opowiadać się w tej sprawie po czyjejkolwiek stronie bo to ani moja sprawa ani mnie nie dotyczy ale dziwię się, że cyklicznie ten temat powraca i każdy chce na nim coś ugrać. Nieporozumieniem jest także aby sprawozdawcą takiej kontrowersyjnej ustawy była osoba osobiście doświadczona przez los w materii zawartej w projekcie ustawy.
Odniosłem wrażenie że pani Kaja Godek wychowująca dziecko niepełnosprawne mówi do pozostałych kobiet: Jeżeli ja potrafię wychowywać to wy męczcie się też.


Uprzejmie donoszę, że pana Guzikiewicza chronicznie nie znoszę jako przykład tępoty umysłowej jednak popieram w całej rozciągłości siedmiogodzinny strajk załogi Stoczni Gdańskiej którego przyczyną był brak i powtarzające się wypłacanie należności w ratach.. W pierwszym odruchu się wściekłem dlaczego państwo nie wypłaca pensji skoro ma w tej stoczni 25% udziału. Premier chlapnął, że jest to udział pasywny ?!. Co to za zwierz ten udział pasywny ?. Pogrzebałem i wygrzebałem. Prosta zasada dla każdego amatora ekonomicznego, w tym mnie,  jest taka;
Udziałowiec pasywny nie bierze udziału w grze ekonomicznej ale bez jego zgody zakładu nie można sprzedać, podnająć czy uszczuplić jego majątek ruchomy i nieruchomy.
Pamiętamy że już zdarzało się tak, że w nocy wywieziono maszyny lub gdy rano przyszli ludzie do pracy to po zakładzie ani śladu a konto bankowe puste.

Uprzejmie donoszę, że prezydent Bronisław Komorowski zabrał głos na forum Organizacji narodów Zjednoczonych i powiedział to co wszyscy już od dawna wiedzą. ONZ jest organizacja martwą i może służyć jedynie za miejsce międzynarodowych, towarzyskich spotkań.

Rada Bezpieczeństwa ONZ nikomu jeszcze żadnego bezpieczeństwa nie zapewniła i jest organem czysto politycznym i teraz np.
Wespół, zespół USA i Rosja zajmą się bronią chemiczną w Syrii czyli jeden który ją tam dostarcza a drugi który chce aby ją stamtąd usunięto a kto jej użył to już zupełne nieważne.


Uprzejmie donoszę i z wielkim smutkiem, że ubył z ziemskiego peletonu Stanisław Szozda największy rozrabiaka wśród kolarzy i największy kolarz wśród rozrabiaków. Jako jeden z nielicznych potrafił jeździć na tzw. „zapiek” co polegało na tym że jak już nie było siły aby dalej jechać to ........ jechał dalej. Ochrzszczony przez Jana Ciszewskiego cudownym dzieckiem dwóch pedałów.
W mojej pamięci pozostanie na zawsze !.


Uprzejmie donoszę, że czołowe stacje telewizyjne tracą na oglądalności. Od kilku lat twierdzę , że najbardziej łajdacką TV jest TVN24 z jego tzw. „dziennikarzami” i „dziennikarskimi cipciami”.
Cały tekst artykułu z Gazety Prawnej tutaj !!!!!

Życzę wszystkim stacjom powodzenia aż do wyeliminowania TVN24 z rynku.




Nie wiedzieć kiedy a obchodzę mały jubileusz. Udało mi się spłodzić 50 notek pod wspólnym tytułem "Uprzejmie donoszę !!". Już kilka razy przemyśliwałem nad inna formułą tego blogowego "teleekspresu" ale nic mądrzejszego mi do głowy nie wpadło.
Chętnie wysłucham Waszych opinii.
Pozdrawiam jubileuszowo - Wasz:
Piotr Opolski





środa, 25 września 2013

Profesorskie zombi !

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta



                            W czasach prehistorycznych tzn. przed II Wojną Światową moja matka jako pierwsza w rodzinie zdobyła średnie wykształcenie co w rodzinach śląskich i robotniczych były ewenementem ale i powodem niepotrzebnej straty czasu – najpierw fach w ręce a potem można się bawić w różne breweryje. Niezależnie od stosowania swoich wartości i zasad, my Ślązacy z szacunkiem i podziwem postrzegaliśmy ludzi z wykształceniem wyższym a profesorowie......... to jakby ludzie z innej planety. Jak mówi do Ciebie profesor to nawet nie miej śmiałości się odezwać jeżeli Cię o to nie poprosi. Z faktu posiadania tytułu profesorskiego wynikało, że jest to człowiek na wskroś uczciwy, wszystkowiedzący a jego porady, polecenia miały moc wykonawczą. To był człowiek przed którym z szacunku zdejmowało się czapkę.
Dziś tytuł Profesorski sięgnął dna.
Pan prof. Michał Kleiber zszedł na dno tego szamba próbując ratować coś z prestiżu tytułu profesorskiego i nawet nie zauważył, że sam już zmienił zdanie i też już pachnie nieswieżo. 

Gdzieś się Pan wybrał - Profesorze ??
Początek był obiecujący – konferencja z udziałem naukowców o uznanym dorobku w dziedzinie tematu konferencji. Konferencja poprzedzona byłaby złożeniem referatów w temacie katastrofy smoleńskiej. Dziś już pan profesor nie jest tak zdecydowany i mówi, że można by dopuścić do głosu także innych i że strony czyli rządowa – fachowców i Macierewicza – polityczna mają uzgodnić między sobą warunki i przebieg konferowania !.
Mam pytanie – jeżeli uzgodnią to po jaką cholerę Pan jest im potrzebny ?. Szanowny Pan Profesor miał postawić warunki i zorganizować, trywializując – zmiękła rura ?.
Pan i pana koledzy poprzez lata ciężkiej pracy doprowadzili że profesorzy mnożą się u nas jak króliki w Australii. Ktoś wydaje pozytywne opinie kancelarii prezydenta ?. Ktoś wyznacza promotorów i habilituje ?. Ktoś organizuje laudacje, ktoś natworzył od cholery stanowisk tytularnych i konieczności posiadania w uczelniach odpowiednich ilość profesorów.
Jednym słowem dorobiliśmy się zombi z tytułami profesorskimi i dorobiliśmy się że nauka polska i polskie uczelnie nie są widoczne na świecie.
Na potwierdzenie powyższych tez przytoczę teksty kilku z tytułami profesorskimi.

Prof. Legutko: Polską demokratyczną może rządzić każdy pod warunkiem, że my go akceptujemy. A jeśli strona niesłuszna przejmuje władzę, to już zawczasu trzeba mobilizować międzynarodową opinię publiczną i międzynarodowe instytucje, żeby tę aberrację ukrócić.
Oświećcie mnie bo ja nie rozumiem na czym polega ta odmiana demokracji !

Prof. Bugaj:Wzrost wydajności pracy hamuje spadek bezrobocia.
Wydawało mi się, że rozumiem logiczne zdanie w języku ojczystym. Widocznie tylko mi się wydawało.





Pawłowicz : Dlaczego prezydent Bronisław Komorowski cieszy się aż 70-proc. popularnością
Popularność prezydenta wypływa z kompleksów społeczeństwa
Mogło nas trafić jeszcze gorzej bo Czcigodna Pani Poseł ukończyła aplikację sędziowską a Bóg nie dopuścił jej do stołu sędziowskiego i ochronił przed jej wyrokami.










Prof. Gliński. Niewątpliwie najciekawsza postać, która wątpi we wszystko i do końca nie jest przekonany o niczym czyli pod wpływem Jarosława Kaczyńskiego /zawsze dziewica/ rżnie głupa.
Dla mnie kojarzy się on z plastikowym manekinem w PISowskim sklepie odzieżowym. Można wystawić przed sklepem jako reklama, można na wystawie w najmodniejszym garniturze, można postawić z boczku aby wskazywał kierunek np. do wc lub schować do magazynu bo zawsze można go odkurzyć i wyciągnąć w dowolnym celu.

Zdaję sobie sprawę, że ilość tych profesorskich zombi można by mnożyć jak i wiem, że przytłaczająca większość profesorów wykonuje swoje powinności i nie daje się wciągać w żadne awantury.








poniedziałek, 23 września 2013

Generał

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta



 

Prawdopodobnie gdyby nie propozycja służby nadterminowej i pracy w sztabie 10 Sudeckiej Dywizji Pancernej to wrócił bym jak każdy normalny żołnierz do cywila. W domu się nie przelewało a tu w perspektywie niezła płaca, praca oraz mieszkanie.
Zupełnie pobocznym było poznanie kilku osób których w normalnych warunkach by nie poznał.
Dziś ograniczę się do gen. Zbigniewa Ohanowicza, który w czasie rozpoczęcia mojej służby zawodowej pełnił funkcję Zastepcy Dowódcy Śląskiego Okręgu Wojskowego d/s liniowych. 
Krążyły o nim legendy, że np. włazi przez płot od tyłu do jednostek kontrolowanych przez siebie ale także, że jest pobłażliwy dla szeregowego żołnierza i ostry jak brzytwa dla oficerów. Nie interesowało mnie to specjalnie do pierwszego spotkania z generałem w czasie wybijania z głowy Czechosłowakom innego ustroju niż ten najlepszy który mają.
Jesienią roku 1968 w miejscu stacjonowania sztabu dywizji niedaleko Havliczkowego Brodu dało się odczuć wręcz panikę a nazwisko generała było odmienia przez wszystkie przypadki. Jako mapiarz wiedziałem jakie ćwiczenia się odbędą i przygotowałem zestawy map terenu ćwiczeń.
W końcu przyleciał śmigłowcem z Hradec Kralove i w otoczeniu świty wkroczył na teren obozowiska. Byłem zaskoczony: mały karakan, góra do 170 cm. Kruczo-czarne włosy i taki samo wąsisko. Nienaganny mundur i na nogach wyglancowane bryczesy. Uwagę zwracały jego świecące i przeszywające na wskroś czarne oczy /później dowiedziałem się, że z pochodzenia był Ormianinem/.
Ćwiczenia ruszyły a ja tknięty jakimś przeczuciem nie uwaliłem się spać. Około północy ryk: mapiarz – do generała. Meldowałem się, przerwał w połowie i pokazał palcem - plutonowy tą mapę mi przynieście ! /chodziło o jeden arkusz z większej całości/. Uwinąłem się i na wszelki wypadek wziąłem arkusze poboczne i chyba ze 3 o które mu chodziło. Pisarze wzięli się za wklejanie nowych arkuszy a mnie zwrócono popisane i pokreślone mapy.
Stanąłem w przedsionku i obserwowałem. Znów coś nie wyszło i wysłany żołnierz ruszył po następna mapę i wrócił po kilku sekundach. Generał dostrzegł mnie z rulonami map pod pachą. Minęło następne kilkadziesiąt minut gdy gen. Ohanowicz się wyprostował i gestem ręki mnie przywołał. Dawaj nowe mapy, widzisz – znowu zepsułem, masz mi nagadać !!. Coś tam bąknąłem głośno – nie psujcie generale tyle map bo mi zabraknie..... coś w tym stylu, bo dokładnie nie pamiętam ale pamiętam tę ciszę jaka panowała. Odgonił mnie ręką jak pozbywa się natrętnej muchy.
Kilka lat później gen Zbigniew Ohanowicz zostaje D-cą 10 SDPanc w Opolu. Na dzień dobry odbywają się ćwiczenia sztabowe na pobliskim poligonie w Łambinowicach. Sceneria ta sama połączone namioty, olbrzymi stół a wokół niego szefowie służb, mapy, jakieś filiżanki z kawą herbatą, radiostację /nawet pamiętam/ typu R-105 do łączności z pododdziałami. Wszyscy pracują na mapach a w jego najdalszej części stoję ja – mapiarz 10 SDPanc z rulonami map pod pachą. Krążący jak sęp wkoło stołów generał w pewnym momencie mnie zauważa, podchodzi, poznaje rulony map, puka w nie palcem i pyta; po co to ?. „Melduję Obywatelu Generale, że nie jestem na pierwszych ćwiczeniach sztabowych.
Rok później ostatnie spotkanie z generałem. Generał przyjeżdżał do pracy oczywiście o porach przez siebie wybranych i oficerowie dyżurni dostawali palpitacji serca, że może np. przyjść o 3.oo nad ranem. Tym razem przyjechał o znośnej porze tzn. ok. godz. 8.3o i nim Oficer Dyżurny wyszczekał swoja formułkę to już wbiegał po schodach do siebie na górę na II piętro. Schody były obszerne, półokrągłe i kto się na nich znalazł stawał zadkiem do ściany i „walił w dach” aż miło lub stawał wyprężony jak kołek w płocie. Jak któregoś z mijanych oficerów znał to czasami i rękę podał. W tym, dniu i w tym momencie byłem pomiędzy I a II piętrem i nie dało się nawiać.
Zlustrowałem się błyskawicznie czy jakiś guzik nie odpięty i stanąłem jak wszyscy, wyprężony i wystraszony. Już prawie miał mnie minąć jak gwałtownie wyhamował – popatrzał mi w oczy swoimi świdrującymi oczami i zapytał z pewna złością – Jeszcze plutonowy ?. Zatkało mnie ale odpowiedziałem – podpadziocha jestem !. Odwrócił się i poleciał.
Za dwa dni byłem awansowany do stopnia sierżanta.

Minęło prawie 30 lat. Po wojsku pozostało wspomnienia a dawno już nieżyjący generał raz jeszcze pojawił się w moim życiu. W moim zakładzie pracy Radcą Prawnym była pani mgr dwojga nazwisk a której drugi człon brzmiał Ohanowicz. Zdarzyło się tak któregoś razu, że po zakończeniu prawnej konsultacji, w luźnej rozmowie zapytałem ją czy być może znała generała o nazwisku Ohanowicz ?. Reakcja była dla mnie zaskoczeniem, rysy twarzy jej stężały, atmosfera prysła i powiało chłodem. Odpowiedź była krótka i lakoniczna – tak to moja rodzina. Nie próbowałem więcej dopytać.

  




niedziela, 22 września 2013

Okiem emeryta (56)









Odcinek 56 - czyli Parole, parole, parole …


    Postanowiłem zostać wybitnym specjalistą. Co prawda, nie mogę się jeszcze zdecydować w jakiej dziedzinie …… Ale czy to ważne? Może specjalista od świecenia bakterii zostać wybitnym specjalista od katastrof lotniczych – więc i ja mogę nim zostać w dowolnej dziedzinie.


    Ponieważ jednak droga do tego tytułu wiodąca przez Zespół Specjalnej Troski im. A. Macierewicza mi nie odpowiada, musiałem trochę przymusić mój intelekt do pracy – i znalazłem. Zauważyłem, że znaczenie różnych słów na przestrzeni wieków zmieniało się – i to nieraz diametralnie. Zauważyłem też, że znaczenie innych, nie zawsze jest logiczne i zgodne ze źródłosłowem.

    Np. znana ludowa przyśpiewka – „umarł Maciek umarł, leży już na desce…”. Sugerowała by, nazywać Maćka po zakończeniu ziemskiej zmiany nazywać „deszczykiem”. Tymczasem język polski słowo to zarezerwował dla opadu atmosferycznego. A jak każde dziecko może organoleptycznie sprawdzić, opad ten leci z nieba – czyli poprawniejsze byłoby nazywać go „nieboszczykiem”. Ale to słowo, nie wiem dlaczego zostało zarezerwowane dla Maćka (i nie tylko), który zakończył …

    Może uważny czytelnik znajdzie jeszcze inne przykłady tego językowego bałaganu.

    Po tej, jakże doniosłej obserwacji postanowiłem zbadać pochodzenie innych słów. Natychmiast przyszło mi do głowy słowo „awaria”. Dlaczego? Może dlatego, że nie wiedziałem skąd się wzięło? A może dlatego, że zaczyna się na literkę „a”, pierwszą w naszym alfabecie? Nieważne, niezależnie od przyczyn, postanowiłem zbadać jego pochodzenie.

    Nie będę opisywał tej heroicznej pracy. Nie będę liczył ilości ksiąg i dokumentów, przez które musiałem się przekopać. Czego nie robi się jednak dla dobra ludzkości i dla uzyskania tytułu – WYBITNY SPECJALISTA !!!

    Efekt mojej pracy zaskoczył mnie samego. Otóż w pierwszych latach ery nowożytnej w Galii, jeszcze nie podbitej przez Cezara, żyło pewne plemię. Jego wodzem był Awaryks. Kim była jego żona, skąd pochodziła – tego nie udało mi się ustalić. Wiem tylko, że otoczenie wodza Awaryksa, wołało na nią – Awaria. Jak to się stało, że to nie wódz (jak w 99% innych plemion) pozostał w pamięci potomnych, a jego żona?

    Otóż ten wódz był wyjątkowym nieudacznikiem. Sam co prawda tłumaczył się, że to układy nie pozwalają mu sprawnie rządzić, że sąsiednie plemiona nie chcą w ogóle słuchać o jakiejkolwiek koalicji z nim. Czasem tłumaczył niepowodzenie pechem. Ale najczęściej zwalał winę na żonę. Że gdyby nie Awaria – to ho, ho….

    W ten sposób, żona wodza – Awaria – przeszła do historii. Jej perypetie doczekały się w naszych czasach nawet ekranizacji. Powstał film „Spokojnie, to tylko Awaria”. No i jak każdy może się osobiście przekonać – ha trwałe jej imię weszło do wielu języków świata!

    O czym ma honor państwa poinformować – WYBITNY SPECJALISTA.







Publikuję również w wydawnictwie "Virtu@l Herald".
Zapraszam do odwiedzin. Wystarczy kliknąć ikonkę. >
Natomiast by mieć dostęp do treści, należy odwiedzić tą stronę.
Serdecznie też zapraszam do współpracy.
Zainteresowanych proszę o kontakt na formularzu kontaktowym.





piątek, 20 września 2013

Smoleńskie refleksje

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta



                    W związku z ujawnieniem części zeznań złożonych w prokuraturze przez tzw. ekspertów komisji PIS-owskiej Antoniego Macierewicza na nowo rozgorzały dyskusje.
Refleksje moje dotyczą tematów nie poruszanych wcale lub poruszane półgębkiem.
Refleksja personalna:
Pan Antoni Macierewicz czego się złapał po 1989 roku to spieprzył.
Ujawnił pełną listę osób /tak zwanych TW/ będących w zasobach akt archiwalnych dawnych służb nie troszcząc się nawet o pobieżną ich weryfikację. Usłużny dziennikarz Bronisław Wildstein ujawnił dane osobowe na tzw. Liście Macierewicza.
Kompletny chaos i porażka.
Likwidacja Wojskowych Służb Informacyjnych. Kolejne jajo pana Macierewicza. Podejrzewam że można go oskarżyć o co najmniej osłabienie osłony kontrwywiadowczej podczas misji wojskowych polskich żołnierzy. Do dziś sądy wypłacają odszkodowania za bezpodstawne działania pana Macierewicza.
Kompletny chaos i porażka.
Tzw. śledztwo smoleńskie w wykonaniu pana Macierewicza ma się także ku końcowi i argumentów już niewiele staje ale potrafi swoją przebiegłością wciągać w dyskusje szersze kręgi i fachowców i polityków. Zanosi się na kompromitację tzw ekspertów i dziś już ich uczelnie się od nich odżegnują
Tym razem zgodzę się z posłem Niesiołowskim, który stwierdził, że i on tez może być ekspertem od lotnictwa bo owady tez mają skrzydła i latają. Koronnym argumentem pozostaje wybuch na wys. 60 m. i ścięta brzoza na wys 5-6 m.. Można sobie i jedno i drugie podarować przy zadanym pytaniu; Co do jasnej cholery robił na tej wysokości TU154M !!!.
Kompletny chaos i porażka.

Przypominam, że lotnisko w Sewiernyj w Smoleńsku nie było czynne, nie było takiego lotniska czyli nie istniało w wykazie jakichkolwiek lotnisk i dlatego np. delegacja Rosji na spotkanie z premierem Tuskiem została poprzedzona sprowadzeniem mobilnej wieży kontrolnej która podjęła wszystkie obowiązki obsługi lotniska.
My oczywiście takich działań nie musieliśmy podjąć bo my nawet na drzwiach od stodoły.......
Kompletny chaos i porażka.
Ostatni argument nie podnoszony. Jeżeli był wybuch lub do wyboru 2 wybuchy to kiedy rosjanie tę bombę podłożyli. Załóżmy, że ciemna nocą lub założyli „o świcie” to dlaczego ją zdetonowali nad swoim terytorium, nad swoim lotniskiem a nie np. na dużej wysokości nad Polską, Gruzją czy Białorusią. Zdaje się, że ktoś jak zwykle ma Rosjan za głupków
Kompletny chaos i porażka.





Studenckie wojsko !!

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta





Wstęp.
Splot okoliczności sprawił iż pozostałem w wojsku w charakterze zlewa, trepa,zupak czyli podoficera zawodowego. Powód był w zasadzie jeden – byłem nieźle ustawiony tzn.pracowałem w sztabie dywizji na początku w tajnej kancelarii a później jako Kierownik Garnizonowej Składnicy Map. Nazwa szumna ale w praktyce byłem magazynierem map i tyle. Jeździłem dużo po poligonach i nie było to złe zajęcie. Ładowałem skrzynie z mapami a na poligonie tylko wydawałem i przyjmowałem mapy po zużyciu. Zasadniczym obowiązkiem było ich pilnowanie bo oczywiście wszystkie były dokumentami tajnymi i podlegały ścisłej rejestracji. Rozścielałem więc na skrzyniach materac koce i leżałem dniami na dowolnie wybranym boku. Nie było mowy oby nieprzyjaciel /po wojskowemu „enpl”/ zajrzał do naszych genialnych map nie mówiąc o kradzieży.
Laba trwała do czasu. Ktoś się pokapował, że mają pod bokiem wałkonia. Kwatermistrz dywizji wydał edykt /dla dowcipu zwany w wojsku rozkazem/ rozdzielający kuchnię od hotelu dla kadry sztabu dywizji i tenże hotel oddając w zarząd Kierownikowi Garnizonowej Składnicy Map /czyli – cholera mnie/. Na każdym poligonie zacząłem się wówczas bawić w stawianie namiotów rozkładaniem stołów, łóżek polowych i całego wyposażenia czyli urządzania obozowiska łącznie z wyznaczaniem żołnierzy do kopania latryn /tylko od wschodniej strony/.
Wstęp do okoliczności ?!.
W lecie roku 1969 lub 1970 genialne dowództwo 10 Sudeckiej Dywizji Pancernej doszło do wniosku, że kadra oficerów sztabu dywizji oddaliła się od zwykłego wojska i bezpośrednio nim dowodzić już zapomniała a więc trzeba im przypomnieć regulaminy obowiązujące w sposób praktyczny. Pisarczyków służby czynnej było niewielu a więc sięgnięto po studentów i ich obowiązkowe praktyki odbywane w jednostkach wojskowych.
W niewielkim eszelonie kilkunastowagonowym wyruszyliśmy na ćwiczenia dowódczo-sztabowe.
W pierwszym wagonie /pulmanie/ same grubasy od majora do pułkowników, w drugim naczalstwo i 3-4 przedziały dla studentów oraz żarcie i picie. Na platformach kilka autobusów sztabowych, kuchnie, namioty radiostacja, radiolinia, mapiarnia czyli to co na poligonie na okres 10-12 dni potrzebne.
No to pojechaliśmy – kierunek Żagań.

Zaczęło się.....
Polazłem do nich w czasie jazdy i potraktowali mnie co nieco obraźliwie za co zresztą przeprosili przy pożegnaniu.
Po przyjeździe na miejsce nawet szybko urządzono obozowisko / przy pomocy studentów/.
Trochę z nimi pogadałem i szybko doszliśmy do porozumienia na następującej podstawie – jestem ich pierwszym przełożonym ale ich tu nie zaprosiłem – oni nie mieli ochoty tu przyjeżdżać, ale mamy wspólny cel. przetrwać te kilkanaście dni. Ostrzegłem – nie będziecie mi wchodzić w paradę to nie będzie mieli w środku nocy alarmów itp. innych wojskowych przyjemności.
Zauważyłem natychmiast ich nietypowe mundury polowe. Były dość wypłowiałe i grubszego materiału, były bardzo dobrze wyprane/wyczyszczone/. Przed praniem ktoś zapomniał widocznie zdjąć z pagonów stopnie wojskowe /od porucznika do majora/ które pozostały po praniu w intensywnym kolorze khaki. Studenci przekręcali pagon i zapinali z powrotem.
W drugim dniu nastąpił pierwszy incydent /nikt z tym do mnie nie przyszedł/. Studenci zwrócili się do kogoś z prośbą, że chcą pójść do najbliższej wioski w której mogli by kupić napoje, papierosy i ......nieważne co. Któryś z bardzo mądrych sztabowców postanowił sobie z nich zakpić i wskazał wioskę, dał im mapę i pozwolił pójść. Nie wiedzieli, że wskazana wioska jest co prawda na mapie ale stanowi obiekt ćwiczeń przez piechotę w atakowaniu miejscowości. Nikt tam nie mieszka i nie ma w niej żywego ducha. Wrócili wściekli po 3 godzinach.
Szkolenie - musztra
 
Na wieść o mustrze kto żyw leciał oglądać. Komenda baczność i spocznij była przyjmowana z jako takim zrozumieniem i jako tako wykonywana w odwrotności do prób komend w lewo czy w prawo zwrot. Wykonalność rzeczywista była taka sama jaka mogłaby być przy komendzie w dowolną stronę zwrot z wyłączeniem np. jednego studenta który nie reagował w ogóle. Prowadzący dostał małpiego rozumu i ryknął – i czego stoisz pacanie ?. Niewinna mina studenta wskazywała na kompletne zagubienie a usta wyszeptały – nie zrozumiałem, mógł by pan powtórzyć !!.
Z musztry w marszu zrezygnowano po kilku próbach bo chodzili, jak ja to nazywałem, jak praczki z Portugalii tzn. obie ręce albo z przodu albo z tyłu a przy próbach śpiewu to dziś kojarzy mi się to z odpowiednim fragmentem filmu CK Dezerterzy.
Szkolenie - strzelanie
Zorganizowano jedno, jedyne strzelanie ostrą amunicją z pistoletu m-ki TT. Przeszkolono studentów, którzy zawsze bardzo mądrze kiwali głowami. Przede wszystkim wbito im do głowy że w razie jakichkolwiek kłopotów z bronią to broń trzyma się dalej w kierunku tarczy i podnosi się do góry druga rękę i wtedy podejdzie prowadzący strzelanie. Tyle teoria. Kilku studentów znajdowało się na stanowiskach strzeleckich i pod koniec jeden z nich odwraca się z pistoletem w którym suwadło znajdowało się w tylnym położeniu i klnąc zaczyna krzyczeć że pistolet się zaciął trzymając go poziomo w stronę zgromadzonych majorów i pułkowników. Połowa położyła się na ziemi a połowa dała dyla a okazało się że student nie załadował 1 naboju i żadnego niebezpieczeństwa nie było.
Studentcy oficerowie.
Rankiem, chyba w połowie pobytu zauważyłem, że kilka namiotów dalej jakiś kapitan musztruje kucharza. Dobrze się przyjrzałem i rozpoznałem jednego ze studentów. Jak się zbliżyłem to kapitan dał nogę a kucharz stał jak głupi. Przyznali się, że znaleźli nowa zabawę. Ze staniolu i innych świecidełek podorabiali sobie na pagony stopnie wojskowe poprzedników. Przy swoim namiocie polowali na żołnierzy i kierowali ich np. aby się zameldowali do ppłk. Iksińskiego. Czy innemu dostarczyli do sztabu garnuszek herbaty itp. Raz jedyny udało im się nawet zwieść kantyniarza i kupić 2 piwa. Fama oczywiście rozeszła się błyskawicznie i finałem była sytuacja kiedy prawdziwy kapitan spotkał prawdziwego sierżanta /nie mnie/ i zwrócił mu na coś uwagę a ten ze słodkim uśmiechem odpowiedział – odpierdol się !!.
Koniec ćwiczeń.
Muszę przyznać że wiedzę teoretyczną z zakresu ćwiczeń, taktyki, strategi i innej wiedzy militarnej chłonęli z autentycznym zainteresowaniem i czasami do późnej nocy dyskutowali a wykładowcom nie dali się zbywać byle czym.
Więcej żadnych podobnych prób ze szkoleniem studentów w czasie ćwiczeń nie podjęto.
Mnie także z ich powodów było trudniej i swoje zbierałem chociaż pod koniec to już nawet przede mną nie kryli się z propozycji dalszych dowcipów, których opisać w jednej notce nie w sposób.
W czasie powrotu do Opola studenci bawili się setnie opowiadając wszystkie breweryje jakie wyprawiali na poligonie – oficerowie sztabowi niestety w aż tak dobrych humorach nie wracali.




wtorek, 17 września 2013

50 lat minęło !!

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta



We wrześniu 1963 roku czyli równiutko półwieku temu otrzymałem za pośrednictwem, Rejonowego Urzędu Pocztowego list polecony z dużym wydrukiem na środku „WEZWANIE” z równie dużą pieczęcią Wojskowa Komenda Rejonowa w Katowicach.
Dni do opłakiwania niewiele ale dokumentnie przedyskutowane jak się wykręcić. Rady były wszelakie – powiedz, że masz platfusa i stój krzywo. Drugi kumpel odradza – bo Cię dadzą do lotnictwa a tam dłuższa służba............. no to powiesz że rzygasz i masz zawroty głowy. Nie ryzykuj bo się wtopisz do marynarki podwodnej a tam 5 lat.
Zrezygnowany i bez jasno określonej koncepcji obrony podreptałem przed oblicze wysokiej Komisji Wojskowej. Siedzą – trzech – każdemu za wygląd od 3 do 5 lat. Rozebrano mnie do szczętu i uważnie pooglądano a ponieważ wszystkie członki były na swoim miejscu to po prawidłowym wywaleniu jęzora i zakaszlaniu zaszeregowano mnie do kategorii „A” czyli zdolny do obrony ojczyzny. Bez entuzjazmu oczekiwałem przygłupawej i wyuczonej rozmowy którą mniej więcej tak zapamietałem; Wicie, rozumicie poboborowy – suchajcie /później wielokrotnie słyszałem ten wyraz bez używania w niej spółgłoski „ł”/, wy tu pracujecie, wicie poborowy, przy motorach no to się Polsce przydacie................
Faktycznie pracowałem wtedy jako mechanik serwisowy przy polskich motorowerach i motocyklach m-ki „Junak”. Suchajcie poborowy – jakie macie prawo jazdy ?. Żadne – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, co spowodowało, że cała komisja dostała oczek jak 5 zł.-.
Odwrócili się ode mnie i coś szeptali a ja nie wiedziałem, że nie manie prawa jazdy to przestępstwo.
Suchajcie poborowy, my was wyszkolimy !!. Kierujemy was poborowy na szkolenie kierowców do Ligi Obrony Kraju i na wiosnę was wcielimy.
Nie wiedziałem czy się smucić czy cieszyć. Moi prawie wszyscy kumple niezależnie od legendy jaką zaprezentowali przed Komisją dostali bilety. Ostałem się sam jako ten kołek u płota. W pracy też podpadłem gdyż dostali pismo w mojej sprawie zaczynające się od - Zgodnie z Ustawą o Powszechnym Obowiązku Wojskowym ble, ble, ble, skierować Piotra Opolskiego na kurs prawa jazdy zgodnie z harmonogramem przedstawionym przez LOK Katowice.
Polazłem do tego LOK i zaraz wlazłem na Szefa tego ośrodka o wyglądzie zblazowanego boksera na emeryturze, który później okazał się być duszą-człowiekiem. Nasza grupka liczyła zaledwie kilkunastu adeptów pracujących także jak ja w polskim, socjalistycznym przemyśle motoryzacyjnym. Cel kursu był dla nas zdumiewający. Przeważnie leżeliśmy na dowolnie wybranym boku a w przerwach uczyliśmy się jeździć na trzech grupach pojazdów. Nauki odbywały się na terenie zamkniętym jednostki wojskowej przy ul. Raciborskiej w Katowicach.
W pierwszej grupie były motory typu M-72 i gaziki a w drugiej samochody ciężarowe m-ki lublin, star 21 i 27 oraz współczesne GAZ 66 i niemieckie Robury /w zapowiedziach były poprawione polskie stary 66/ oraz w trzeciej jeden zajeżdżany przez nas skutecznie autobus m-ki San. Nauka jazdy na kilku rodzajach pojazdów była dla nas nie lada gratką i nie analizowaliśmy jaki to ma sens. Dostawaliśmy posiłek i raz w tygodniu zamiast do pracy maszerowaliśmy do jednostki. W trakcie nauki uświadomiono nas, że jesteśmy kadrą wojskowych kierowców do wykorzystania w jednostkach transportowych. A autobus po kiego ....?. To był wkład wojska w gospodarkę cywilną. Zdaliśmy egzaminy i otrzymaliśmy .......normalne prawo jazdy kat III + motocykl. Do tego prawa jazdy było dołączone zaświadczenie o odbyciu kursu na autobusach /był 1 i to na kilka godzin ?!/ co upoważniało do kierowania autobusami wyłącznie komunikacji miejskiej po dodatkowym przeszkoleniu na danym typie autobusu. Fakt szkolenia i umiejętności jazdy samochodami wojskowymi ciężarowymi został skrzętnie i zgodnie z tajemnica wojskową ukryty w aktach osobowych wojska .Na wiosnę 1964 r. poszedłem do wojska w którym przez 10 lat tylko raz ktoś odkrył moje niebywałe i nabyte umiejętności.

Do wykazania było, że mój pierwszy raz za kierownicą odbył się pół wieku temu i z tej tez okazji do końca m-ca września przyjmuję gratulacje i wyrazy uznania !.




poniedziałek, 16 września 2013

Cud jakiś? Czy co?

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta




Jeszcze raz o OFE


    Nigdy nie spodziewałem się, że dożyję tej chwili, że będę na moim blogu cytował tv "TRWAM" nie w celu krytykowania lub wyśmiewania - a wręcz przeciwnie, jako przykład merytorycznej argumentacji!!!


    4 września TV „Trwam” wyemitowała kolejny odcinek programu „Polski punkt widzenia”. Z reguły nie zwracam większej uwagi na takie audycje, gdyż zarówno redakcja nie jest zbyt wiarygodna (przynajmniej dla mnie) jak i tytuł audycji, w której poruszane są sprawy wewnętrzne naszego państwa. Gdyby dotyczyło to naszej polityki zewnętrznej – UE, Europa, świat – to tytuł byłby adekwatny do treści. Natomiast „Polski punkt widzenia” spraw wewnętrznych kraju – brzmi jak prowokacja. Przecież z tego właśnie medium bez przerwy płyną głosy o tym ilu jest Polaków w Polsce, ile jest polskich mediów i na czyim utrzymanie pozostaje rząd polski.

    Jednak coś mnie podkusiło i kliknąłem na ten materiał. Do studia została zaproszona prof. Grażyna Ancyparowicz. Ekonomistka, chociaż nazwisko dla mnie nieznane. Tematem rozmowy były proponowane przez rząd zmiany w systemie emerytalnym – czyli decyzje w sprawie OFE. To mnie zaciekawiło i postanowiłem posłuchać. Padło pierwsze pytanie:

    - Rząd ogłosił zmiany w systemie emerytalnym i nie będzie OFE obowiązkowe. To dobre rozwiązanie pani profesor?
- To jest bardzo dobre i uczciwe rozwiązanie. Jestem nawet trochę zdziwione, że akurat ta ekipa zdecydowała się na taki krok…… Niezależnie od okoliczności należy się cieszyć, że wreszcie ktoś odważył się rozmontować te piramidy finansowe i że czyni to w sposób odpowiedzialny i ostrożny jak saper, który rozmontowuje niewypał…..
- Czyli bardziej Donald Tusk ratował własną skórę niż dbał o interes emerytów?
- … bez wątpienia to co dzieje się w tej chwili jest w interesie polskiej racji stanu i to niezależnie od powodów….

    Dalej pani profesor wyjaśnia językiem prostym, co to są OFE.

    I trudno mi z nią polemizować. Nie jestem ekonomistą, ale mój zdrowy rozsądek mi podpowiada, że ma ona rację. I niestety – tu muszę postawić zarzut rządowi, a głównie premierowi Rostowskiemu, że nie zdobyli się na to, by przeprowadzić akcję uświadamiającą społeczeństwo w kwestii systemu emerytalnego. Bowiem polemiki ministra finansów z ekonomistami różnych opcji, z „fachowcami” z Bożej łaski na pewno nie przyczyniły się do rozjaśnienia sprawy. Sprawy celowo, z pobudek czysto politycznych gmatwanej przez ludzi dążących do obalenia rządu.

    Z zaprezentowanego wywiadu wynika wyraźnie, że prof. Ancyparowicz nie jest fanka rządu i PO. Jednak jej wyjaśnianie zawiłości ekonomicznych i systemu emerytalnego są zrozumiałe. I można się z nią nie zgadzać, ale to dzięki niej łatwiejsze jest wyartykułowanie wątpliwości czy zarzutów.

    W pewnym momencie mówi ona:

    - … ja twierdząc, że to co zrobił pan minister Rostowski, zresztą pod presją Komisji Europejskiej i procedury [ograniczania – przyp. mój] nadmiernego deficytu, że stara się rozbroić OFE – to po prostu uzdrowi w pewnym sensie stan finansów publicznych, bo nie będzie przyrastało nam tak szybko zadłużenie … i koszty obsługi długu będą niższe i to by mogło w przyszłości … pozwolić przywrócić klasyczne emerytury. Bo tylko klasyczne emerytury mogą zapewnić ludziom godne życie na starość.

    W całym wywiadzie jak można się przekonać „na załączonym obrazku” naprawdę nie brak uwag krytycznych wobec polityki rządu. Przede wszystkim jednak przebija się różnica poglądów politycznych i ideologicznych. Jednak pomimo to, jest to przykład merytorycznej dyskusji. Można w niej całkowicie dystansować się od ideologii rywala, jednocześnie dostrzegać jego trafne decyzje w poszczególnych obszarach działania rządu.

    I naprawdę, pisząc tydzień temu o kulturze dyskusji politycznej nie sądziłem, że na pierwszy przykład wymarzonego modelu dyskusji natknę się właśnie w TV „Trwam”. Nie jestem wiernym słuchaczem tego programu. Trudno mi więc oceniać, czy takie rozmowy to już standard w tej telewizji, czy to mnie - jak ślepej kurze – trafiło się takie ziarno. Podejrzewam, że raczej to drugie.

    Jakże jednak to różne od zdania wypowiedzianego przez prezesa Kaczyńskiego – „wychodzę z obrad sejmu, bo nie chcę mieć nic wspólnego z ludźmi, których łączy jedno – są w opozycji do PiS-u!”. To nie tylko wyrażona pogarda dla sejmu, demokracji i milionów obywateli, którzy wybrali ten sejm, nie głosując na PiS. To także objaw chorobliwej megalomanii – oto jacy jesteśmy silni, mądrzy i niebezpieczni dla sił antypolskich, że musiały one stworzyć koalicję, by nie zostać przez nas startymi na proch!!!

    Z taką postawą to niedługo nawet do TV „Trwam” prezes nie będzie wpuszczany. Pozostanie mu tylko TVN24 i inne tabloidy.




Publikuję również w wydawnictwie "Virtu@l Herald".
Zapraszam do odwiedzin. Wystarczy kliknąć ikonkę. >
Natomiast by mieć dostęp do treści, należy odwiedzić tą stronę.
Serdecznie też zapraszam do współpracy.
Zainteresowanych proszę o kontakt na formularzu kontaktowym.




sobota, 14 września 2013

Okiem emeryta (55)









Odcinek 55 - czyli o czym tu pisać?


    W ostatnim miesiącu nawał obowiązków mocno przyćmił przyjemność pisania. Długo nic nie pisałem. Ale czy było o czym?


    Na przykład temat, który nie schodził z łamów i ekranów na całym świecie – narodziny następcy tronu brytyjskiego. Z całym szacunkiem, dla niektórych czytelników – mnie to nic, a nic nie obchodzi. Chociaż może trochę, a to z racji, że bałem się otworzyć lodówkę, by nie znaleźć tam noworodka.



    Potem całodobowa relacja na żywo z procesu jakiejś pani, oskarżonej o zabójstwo własnego dziecka. Czyn odrażający. Powinien być dokładnie i starannie osądzony i w przypadku udowodnienia winy przykładnie ukarany. Dla mnie niewyobrażalne jest nie tylko zabicie własnego dziecka ale i zadanie mu jakiegokolwiek bólu. Ale równie niewyobrażalnym jest robienie z tej tragedii show, przerywanego tylko po to, by wyemitować parę reklam. Nie wiem ile zapłacił adwokat mediom – ale reklamę zrobiły mu pierwszorzędną. Za moje pieniądze. To się nazywa smykałka do interesów.

    Obowiązki powoli się kończyły, zbliżał się termin zapowiedzianych protestów związkowych. Pomyślałem sobie – skończę pracę, będę miał o czym pisać. Ale i tu się zawiodłem. O czym tu bowiem pisać? O tym, że Duda chce obalić rząd? A cóż to za nowina?!! Przecież od 16.XI.2007 roku, czyli od zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska, prezes Kaczyński nie mówi nic innego. Po nim powtarzało to już tak wielu, że nie sposób spamiętać ich nazwisk. Duda więc musi ustawić się w długiej kolejce „obalaczy”. Prawda – są jeszcze jakieś postulaty. Przejrzałem je i uznałem, że są do niczego. Zabrakło mi w nich tego, że powinienem być młody, piękny, bogaty i zdrowy. I to powinien mi i wszystkim Polakom (ja uważam, że również tym „nieprawdziwym”) zagwarantować rząd. Inaczej fora ze dwora.

    Jak bym się uparł, znalazłyby jednak kilka ciekawych wątków w tych „masowych” protestach. Jeden z ciekawszych to podchody i dziwne kontredanse różnych partii politycznych. Takie jak: „popieramy, ale się nie przyłączymy, bo przyłączyli się tamci”. Bo przecież w walce nie najważniejsze jest to, o co się walczy, ale to – z kim i przeciw komu. Może to i prawda. Może to ja jestem głupi. Może. Dlatego nie tylko nie chce mi się uczestniczyć w tych „manewrach związkowych”, ale nawet o nich pisać.

    Jednak muszę być sprawiedliwy – protesty te zainspirowały mnie do czynu. Do tej pory bezsilnie się zżymałem i nie wiedziałem co robić. Proszę o chwilę cierpliwości – zaraz wyjaśnię w czym rzecz.

    Otóż podczas obecnych demonstracji, tak jak na każdych poprzednich – zauważyłem stos płonących opon samochodowych (mózgowych bowiem jak na lekarstwo!). Stos płonie, dym po samo niebo – a strażnika miejskiego ani widu, ani słychu.





Ja mieszkam w starym bliźniaku. Jednak ogródek jest całkiem spory. Dużo w nim drzew, krzewów, żywopłotów itp. Podczas wiosennych i jesiennych prac porządkowych zbiera się masa suchych gałęzi, liści, z domu dochodzą jeszcze niepotrzebne opakowania kartonowe, które wbrew oczekiwaniom jednak do niczego się nie przydały. Gdy tylko próbowałem te, w końcu naturalne, odnawialne śmieci spalić, natychmiast pojawiał się jakiś strażnik miejski z mandatem. Któregoś roku miałem nawet wizytę wozu bojowego Straży Pożarnej. Ci ostatni wykazali jedna najwięcej zdrowego rozsądku. Poradzili bym taka akcje przeprowadzał raczej wieczorem, gdy dym jest mniej widoczny na tle nieba, nie dorzucał zbyt wiele paliwa na raz. Powiedzieli, że lepiej rozłożyć to na dwa, trzy dni. A w ostatecznym przypadku gdy już muszę, na dodatek do ogniska dostanie jakaś folia opakunkowa (dymi, jak diabli) – to wcześniej mam do nich zadzwonić, to nie będą w razie zgłoszenia od sąsiadów fatygować jednostki bojowej.



    No więc co z tą inspiracją? Otóż od jutra zaczynam szukać wśród sąsiadów chętnych do założenia Związku Zawodowego Właścicieli Domków Z Ogródkiem – ZZWDZD. I na wiosnę i jesienią, pod byle pretekstem organizować będziemy akcje protestacyjne z paleniem może nie opon, ale gałęzi - trwające tak długo, aż każdy z nas nie pozbędzie się zalegających nasze ogródki gałęzi i liści. Postulaty możemy najzwyczajniej odpisać od dzisiejszych „protestantów”. Też niczego z nich nie załatwimy – ale ogródki będziemy mieli czyste. Kto wie, czy z czasem nie zaczniemy tez przyjmować „pozadomowych” ogródkowiczów, zwanych działkowcami. Może nawet kiedyś przekształcimy się w partię polityczną. Wtedy doprowadzimy do zniesienia idiotycznego zakazu spalania odpadów ogrodowych.

    Jak już pisałem, nie oglądałem zbyt uważnie relacji „na żywo” z demonstracji ani komentarzy polityków na ten temat. Jednak pomimo zachowanej ostrożności i tak wpadłem na euroosła Czarneckiego. Jemu więc poświęcę miejsce na dowcip.


Publikuję również w wydawnictwie "Virtu@l Herald".
Zapraszam do odwiedzin. Wystarczy kliknąć ikonkę. >
Natomiast by mieć dostęp do treści, należy odwiedzić tą stronę.
Serdecznie też zapraszam do współpracy.
Zainteresowanych proszę o kontakt na formularzu kontaktowym.






Rozmawiają dwie ameby:
- Denerwujesz mnie. Zamknij się, bo cię kopnę!
- A niby czym?
- A nibynóżką!




czwartek, 12 września 2013

Od Lecha do Piotra

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta


Współczesna historia przyniosła nam dwóch przewodniczących NSZZ Solidarność po szkołach zawodowych.

Różnice między nimi są widoczne gołym okiem jak i sposób i możliwości działania są zupełnie różne. Historia Polski nie odnotuje już drugiego Wałęsy jak i innych znanych postaci jak np. JPII, Mrożka itp.
Wałęsa roku 1980 – trybun ludowy, przywódca nie tylko związkowy, działacz niepodległościowy.
Wałęsa roku 1989 – autorytet, człowiek szanowany przez większość i pierwszy wywodzący się z opozycji prezydent RP.
Wokół Lecha Wałęsy zgrupowani byli jego wierni związkowi wojowie; Borusewicz, Frasyniuk, Bujak, Lis, Gwiazda, Borowczak, Pietrzyk, Pinior, Janas i wielu, wielu innych.
Podstawą działania i decyzji L. Wałęsy było jego zaplecze eksperckie w którym zasiadały tuzy polskiej nauki, kultury i uznanych przedstawicieli społeczeństwa.
Trudno ich wszystkich wymienić ale spróbuje tych najważniejszych:
Tadeusz Mazowiecki,
Bronisław Geremek,
Adam Strzembosz,
Witold Trzeciakowski.
Andrzej Stelmachowski,
Zofia Kuratowska,
Henryk Samsonowicz,
Klemens Szaniawski,
Andrzej Wajda
Marek Edelman
Janusz Onyszkiewicz
Andrzej Wielowiejski,
Jan Olszewski
Grażyna Staniszewska,
Aleksander Hall
Jacek Kuroń Adam Michnik,
Stefan Bratkowski,
Stanisław Stomma,
Klemens Szaniawski,
Jerzy Turowicz,
Władysław Findeisen itd.

W tym kontekście spróbowałem wyszukać tych na których może się oprzeć dzisiejszy przewodniczący NSZZ „Solidarność” Piotr Duda.
Wpadłem w panikę gdyż nie potrafię znaleźć żadnych autorytetów na których mógłby się oprzeć a komisja krajowa zawiera nazwiska /przynajmniej mnie/ nieznane. Kim są członkowie prezydium NSZZ „Solidarność”; Bogdan Biś, Tadeusz Majchrowicz, Jerzy Wielgus, Jerzy Jaworski, Ewa Zydorek, Henryk Nakonieczny ?.
Może więc Piotr Duda polegać na swoich przyjaciołach. Ostatnio do największych można zaliczyć mgr. Jana Guza - absolwenta Akademii Nauk Społecznych przy KC PZPR, który wsławił się walką o jawne zarobki tylko .......nie swoje.
Piotrowi Dudzie nawet nie po drodze z ZNP - Szef ZNP Sławomir Broniarz wyjaśnił w czwartek dziennikarzom, że związek nie został o proteście powiadomiony za to z własnej inicjatywy i nie powiadomieni przedstawiciele młodzieżówki PiS przygotowali dla protestujących związkowców kanapki i ciepłe napoje.
Wygadywane bzdury biją wszystkie możliwe rekordy np. jakiś działacz wrzeszczał pod MEN, że w obliczu protestów wszyscy chcą z nimi rozmawiać kiedy............nikt z oficjeli, zgodnie z wytycznymi premiera rozmawiać z protestującymi nie będzie.
Natomiast wolę rozmowy z demonstrantami wyraził minister rolnictwa; związkowcy odmówili.
Pan Tadeusz Chwałek /Forum Związków Zawodowych/ peroruje; mamy dosyć ustaw antypracowniczych. Albo rząd zmieni podejście do związków zawodowych albo niech idzie do jasnej cholery - Chcemy zarabiać jak reszta Europejczyków.
Ciekawostka - Odmowę wpuszczenia dawnych działaczy Solidarności na teren "miasteczka" NSZZ "Solidarność" wydał Międzyzwiązkowy Sztab Akcji Protestacyjnej.
Widać że formułowanie żądań protestujących to nic innego jak klecenie na kolanie zupełnie różnych postulatów co dobitnie świadczy o intencjach protestujących.
Brak zaplecza, brak doradców czyli fachowców w różnych dziedzinach powodują, że żądania są absurdalne i nie nadają do żadnej dyskusji i z załączonej niżej ulotki można
wyodrębnić jedynie trzecie żądanie i ostatnie które mogą być merytoryczna podstawą do jakiejkolwiek dyskusji – reszta to paplanina bez sensu do dowolnej interpretacji.
Do brzegu !”, bo teksty kabaretowe można by ciągnąć bez końca. Swoje też zaczynają dokładać inni np. „Związki zawodowe rosną w siłę, bo wyrażają przekonanie większości społeczeństwa. Rządzący się po prostu boją - powiedział prof. Ryszard Bugaj w rozmowie z w polityce.pl”.
/Całe szczęście że prof. Bugajowi żadna prognoza się jeszcze nigdy nie sprawdziła/.
Nie ma demokracji bez demonstracji - skomentował Leszek Miller, szef SLD /??!/.

Z ostatniej chwili:
Pan Guz oświadczył, że 35% społeczeństwa żyje poniżej minimum BIOLOGICZNEGO !!.